Podobno "nic dwa razy sie nie zdarza i nie zdarzy"... ale nikt nie zaprzecza, że może być podobnie :)
... ostatni dzień w dwupaku...

... ostatni dzień w dwupaku...
... dwa miesiące po rozpakowaniu... :)








Trzeba było kiedyś wrócić do domku... ale ja tu jeszcze wrócę! Muszę przecież odwiedzić to rude stworzonko, które tak sprytnie wdrapywało się po drzewkach - nio serio! Taka mała wiewióreczka biegała koło mojego wózeczka! Jak urosnę - to dopiero będzie się działo! Ja i "wiórcia" będziemy biegały razem ;)
Na przyjęcie po Chrzcie przyszło 25 gości :) Mama ślicznie przystroiła cały dom w bialutkich balonikach i w białych z różowymi kropeczkami kokardkach :)
Ja z mamusią, ciocią Marzenką i wujkiem Kubą (najbliższymi kuzynami mamusi)
Z tatulkiem :)
Rodzice tłumaczyli mi że to znaki chrzcielne - że woda to nie kranówka, tylko taka specjalnie święcona, a ta dziwna maź to krzyżmo święte... i to wszystko po to żebym stała się Dzieckiem Bożym i została obmyta z grzechu pierworodnego... ale jakoś dalej tego nie rozumiem... Hmmm, jak dorosnę, to będą mi musieli to jeszcze raz na spokojnie wytłumaczyć!
Oprócz mnie chrzczonych było wczoraj jeszcze osiem moich małych koleżanek i kolegów. Nie wiem tylko dlaczego większość z nich płakała? Może nasisiali sobie w pieluszki?! Ja pojadłam sobie i sanitarne sprawy załatwiłam jeszcze w domu, więc byłam bardzo grzeczna. A właściwie to muszę sie przyznać, że całą Mszę i Chrzest niestety przespałam (oprócz "łypnięcia" jednym okiem gdy Xs. Mieszko mi polewał główkę i wtedy jak ministranci dzwoneczkami dzwonili). :)
Z prababcią Terenią i tatulkiem... No cóż... wiercikrupcia ze mnie, więc na zdjęciu nie wyszłam zbyt "ostro" - wyszłam tak wiercikrupciowo-wiercikropeczkowo :)
No tu już nie wierciłam się tak bardzo... muszę przyznać, że posmutniałam w tamtej chwili troszkę... bo na stole były kotleciki, paszteciki, ciasta, ciastka i ciasteczka, a mama nic tylko daje mi mleko i mleko... no choćby tak dała mi skubnąc torcika ... oj, ciężki mój los :(
Tu mama pertraktowała ze mną kwestię jedzonka. Widać jak walczyłam... rączkami chciałam dorwać sie do pyszności na stole. A mama na to "oj ty ty łobuziaczku!". I choć teraz nie pozwoliła mi skubnąc ani torcika ani kotlecika to obiecała, że na Wigilię (będę wtedy kończyła pół roczku:) nakruszy mi jakiegoś biszkopcika do "podziubania" i da mi polizać jakieś pyszne słodkie słodkości :) Ciekawe jak to wszystko smakuje? Już nie mogą się doczekać! Mniam... :)
W niedzielę, dokłądnie o 8.26 "powiedziałam" pierwsze swoje artykułowane, dostojne "A GUUUU" :) Z okazji tak mile rozpoczętego dnia, rodzice postanowili będąc na spacerze kupić mi losa (mimo że mam ostre pazurki - to jeszcze mamusia, w moim imieniu go zdrapała :). A co tam! Patrzymy - a tu 3 znaki rowerka?! - okazało się, że losik za złotówkę, wart był 50 złotych :). Mój losik, więc i moja wygrana. Pieniążki rodzice przeznaczą na jakąś miłą, kropeczkową zabawkę :)
Dzielnie byłam w środę na szczepieniach.